Maślona powraca w „Kosie” – odważne spojrzenie na Tadeusza Kościuszkę

kos

Paweł Maślona, ceniony reżyser „Ataku paniki” i „Demona”, jest znaną postacią w polskim kinie, słynącą z niekonwencjonalnego podejścia i odważnego eksplorowania konwencji w swoich filmach. W swoim najnowszym dziele, „Kosie”, Maślona ponownie podchodzi do tematu z chęcią wywołania emocji, tym razem skupiając się na postaci Tadeusza Kościuszki.

Westernowa odyseja w świecie historii Kościuszki

„Kos” to jednak nie tradycyjna lekcja historii, lecz film przypominający western, pełen tarantinowskiej krwi i humoru, który odchodzi od typowego, szkolnego portretu historii. Szlachta w nim przedstawiona jest zręczniejsza w podnoszeniu kieliszka niż celowaniu z broni. Dynamicznie przedstawiona opowieść wciąga widza znacznie mocniej niż faktograficzny patos. Pomysł na ten nietypowy historyczny western narodził się w głowie scenarzysty Michała A. Zielińskiego, który wraz z Maśloną postanowił stworzyć dzieło, które więcej ma wspólnego z przygodową opowieścią łotrzykowską niż z tradycyjnym kinem historycznym.

Film przedstawia mit insurekcji kościuszkowskiej przefiltrowany przez twórczą wizję duetu Zieliński –Maślona. Na ekranie pojawia się Tadeusz Kościuszko, nazywany „Kosem”, w doskonałej interpretacji Jacka Braciaka, a towarzyszy mu, niczym Sancho Pansa, wyzwolony niewolnik Domingo (Jason Mitchell). Już pierwsze sceny filmu przedstawiają sytuację w Polsce w okresie pańszczyźnianym, ukazując bohaterów broniących chłopa przed szlacheckim okrucieństwem, co rzuca światło na dążenia Kościuszki do połączenia sił szlachty i chłopstwa w walce o wolność kraju.

Gra gatunkowa w stylu Maślony

Z czasem rozpoczyna się dynamiczna gra gatunkowa, w której szybkie zwroty akcji mieszają się z celowymi odniesieniami do stylu Tarantino oraz charakterystyczną dla polskiej tradycji literackiej i artystycznej intrygą.

Bohaterowie nie ograniczają się do gry w karty. To raczej gra w kotka i myszkę, w której każdy ruch przypomina chodzenie po skorupkach potłuczonego słoika konfitur ukrywających krew pierwszej ofiary. A ofiar przybywa. W tym wszystkim Dunin, początkowo udający naiwnego, szybko zdaje sobie sprawę, że w dworku Pułkownikowej nie ma do czynienia ze zwykłymi gośćmi, ale z poszukiwanym „Kosem” i jego lojalnym kompanem.

Ekonomia produkcji i bogactwo treści

Twórcy ograniczyli miejsca akcji i skupili się na jakości – to mądre posunięcie, biorąc pod uwagę, jak ogromne pieniądze pochłania kino historyczne i kostiumowe. Mimo tych ograniczeń ekipie „Kosa” udało się nakręcić film pełen rozmachu, bez kompromisów, głównie dzięki talentowi, obsadzie i strategii produkcji. Docenią to zarówno wytrawni kinomani, jak i młodsi widzowie. Polska premiera „Kosa” miała miejsce 26 stycznia.

Wątek rodzinnej tragifarsy

W tym wirze wydarzeń przewinie się również wątek rodzinnej tragifarsy. Ignac (Bartosz Bielenia), bękart rodu, desperacko walczy o włączenie do testamentu, próbując zdążyć przed powrotem na włości jego przyrodniego brata Stanisława, prawowitego spadkobiercy (Piotr Pacek). Ignac kradnie dokument i ucieka, a przy okazji przypadkowo natyka się na Domingo. W międzyczasie ścigany listem gończym „Kos” musi uważać na rosyjskiego rotmistrza Dunina (Robert Więckiewicz), który ma za zadanie schwytać generała przed wywołaniem narodowego powstania.

Drogi tych postaci krzyżują się w napiętej scenie przy stole w dworku Pułkownikowej, kobiecie silnej, pięknej i odważnej, zagranej przez Agnieszkę Grochowską. Z Kościuszką łączy ją nie tylko polityczna konspiracja, ale i głębokie, niespełnione uczucie.

Fot. kadr z filmu

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *